Her: Wywiad z zespołem

"Jeden chłopak był przed próbą samobójczą, a druga osoba wyciągnęła go na nasz koncert. No i uwierzył w nas, uwierzył w polską muzykę. (...) Dlatego warto grać koncerty, chociażby dla tej jednej osoby - Bacteria, Jeleń i Ziuta z zespołu HER opowiadają o swojej muzyce, swoich koncertach oraz o tym, do czego rockmanowi może się przydać statyw od mapy.

0
6029

“Chyba chcemy być dobrzy”

RADIO NET ROCK: Gdy w różnych rozmowach czy relacjach pada nazwa HER, zawsze jest ona połączona z bardzo dobrymi opiniami. Tymczasem media nie grają wiele waszej muzyki. Kiedy to się zmieni?

ZIUTA: Kiedy media pokochają taką muzykę. Wszystko zależy od ludzi odpowiedzialnych za muzykę w radiu. A w związku z tym, że radio wciąż jest głównie urządzeniem komercyjnym, to taka muzyka się nie pojawia i nie pojawia się też zespół HER.

HER łączy w sobie kilka różnych obliczy: metalowe, industrialne, a nawet akustyczne. Jak one współgrają ze sobą?

BACTERIA: To wszystko jest pokrewne. Każdą muzykę można połączyć i się elastycznie po niej poruszać.

ZIUTA: Ta muzyka ma wiele wspólnego ze sobą. I te akustyczne, lekkie dźwięki, i to co jest ostre i czadowe tworzy w naszym przypadku fajną całość. Nie ustalaliśmy, że będziemy grali najpierw lekko, potem ciężej a potem jeszcze zakręcimy jakimiś kwaśnymi dźwiękami… To wychodzi zupełnie naturalnie. Już ktoś kiedyś mnie o to zapytał i dalej tak czuję. Nie umawiamy się, że to będzie miało taki, czy inny klimat. To się po prostu dzieje. Myślę, że dzięki temu powstaje dla nas muzyka komunikatywna i szybka do określenia. Bo jest to wtedy muzyka HER. Jak robimy nowe utwory, to czujemy, że one mają ten właśnie klimat.

Ostatnio na festiwalu Rock Blok w Bolesławcu zostaliście wyróżnieni za „niebanalny show”. Koncerty HER są chyba bardzo charakterystyczne…

ZIUTA: Każdy zespół daje z siebie tyle ekspresji, ile jej czuje i ile jej chce z siebie dać. Mamy ochotę poszaleć na scenie i to robimy. Myślę, że właśnie dlatego nasze występy mają taki charakter.

To jest ten moment, w którym wasza energia jest najlepiej ukazana…

ZIUTA: Tak. Po to gramy. Koncertowanie to fajna rzecz, bo można z siebie wyrzucić dużo złych i dobrych emocji. Zawsze uważałem, że lepiej to robić w taki sposób, niż napieprzać kogoś na ulicy. Lepiej uderzyć w gitarę. Nie zrobić jej zbyt wiele krzywdy, ale mimo wszystko uderzyć.

Graliście z czołowymi, polskimi zespołami. Jakie doświadczenia wynieśliście z tych koncertów?

BACTERIA: Podglądanie warsztatu muzycznego, sposobu grania, pomysłów. Rozmowy na temat jakości dźwięku i przede wszystkim pytanie się, co jest nie tak. Ci ludzie mają niesamowity słuch i można się od nich dowiedzieć, co jeszcze należy poprawić.

Zespół HER jest chyba dość mocno związany z fanami. Macie dwa fora internetowe, chat, street-team, strony tworzone przez fanów…

ZIUTA: To się rozwija cały czas. To jeszcze nie jest tak silne jak być powinno, ale fajnie się rozwija. Forum powstało zupełnie niezależnie. Chyba dobrze, że nie mamy na to dużego wpływu. Mamy wpływ pośredni. Jeżeli ktoś poszukuje naszej pomocy, ingerencji, odpowiedzi, to wtedy na pewno tam jesteśmy. Ale to zainicjowali ludzie, którzy słuchają tej muzyki. Poczuli, że warto wokół zespołu zrobić odrobinę więcej niż normalnie się dzieje. Forum jest dla fanów. To oni tam rządzą i są decydującą siłą. A więź? Jak najbardziej. Po to gramy. Ja nie wyobrażam sobie inaczej. Granie muzyki tylko dla sztuki, czy na potrzeby radia, to jest za mało.

Mówiliśmy już o eklektyzmie w muzyce. Na płytce F u c k Herdobrze to słychać. Każdy z trzech utworów jest inną muzyczną opowieścią.

ZIUTA: Chyba wszystko, co do tej pory zrobiliśmy, jest traktowane indywidualnie. Każda kompozycja ma taki „herowy” smaczek, ale są to osobne opowieści. Zdecydowanie. Byłoby to nudne, gdyby czterdzieści, czy pięćdziesiąt minut płyty, albo koncertu brzmiało jak jeden utwór.

JELEĂ?: Utwory umieszczone na tej płytce, nie do końca oddają klimat naszej muzyki. Lepiej to słychać na koncercie, kiedy wszystko jest połączone jedną klamrą muzyczną.

Jeleń, zwracam się do ciebie jako autora tekstów. Często poruszasz w nich tematy traktujące o relacjach międzyludzkich, rozczarowaniem nimi, bądź ich brakiem, wyobcowaniem…

JELEĂ?: Różne historie, opowiedziane przez znajomych, do mnie trafiają. Staram się je opisać. Niektóre rzeczy odnoszą się do konkretnych zdarzeń, inne są trochę podkoloryzowane. Staram się poruszać ciemne strony, ale nie tylko. Jest dużo fragmentów, które opowiadają o pozytywnych uczuciach i dotyczą dobra, a nie zła. Utwór „Octopus” jest bardzo optymistyczny.

ZIUTA: Jest to przejaskrawienie ciemnej strony, ale nie jest jej gloryfikacją. Jest mrok w muzyce i w tekstach, ale nie chodzi o to, aby przekonywać, że jest to fajne. My chcemy być dobrzy. Na scenie jest agresywnie. Ktoś, nie do końca wyrobiony, może stwierdzić, że to jest zło, smutek. Dla nas jest to forma ekspresji, wyładowania się, wyrzucenia złej energii, która nas otacza. Chodzi jednak o dobro. Może to się wydać śmieszne wszystkim zatwardziałym metalowcom, ale my staramy się tą siłą przemycić coś dobrego.

JELEĂ?: Chyba każdy artysta powie ci, że dany moment jest odbiciem jego nastroju. To, co robi, co przekazuje wychodzi z wnętrza, ale także z otoczenia. Jeśli pochłaniasz złą energię, to ta energia musi z ciebie wyjść. Ludzie, którzy mają coś twórczego do przekazania, eksponują to w swojej twórczości. Wyrzucają złe i dobre nastroje. Takie też są kompozycje. Bywa, że mają posmak mroku, ale są też jasne i przejrzyste.

Kiedy po raz pierwszy w życiu zorientowaliście się, że muzyka jest dla was ważna?

ZIUTA: Na pewno nie było to od urodzenia. Taki świadomy przełom to piąta, szósta klasa. Wtedy zderzyłem się z pierwszym rockowym koncertem i wyszedłem z niego oszołomiony. Mogę to spokojnie porównać z jakimś stanem narkotycznym: szum w uszach i pełna ekscytacja. Przeżywałem to bardzo długo, bo był to potężny cios. Na geografii brałem statyw od mapy i udawałem, że gram na gitarze.

A kiedy chwyciłeś do ręki prawdziwą gitarę?

ZIUTA: Gitary dotknąć udało mi się już w tamtym okresie. Miałem takie szczęście, że mogłem wejść na tyły sceny i oglądać instrumenty z bliska. A grać zacząłem trochę później, gdy mieszkałem w internacie. Uważam, że to trochę za późno, czego żałuję. Ale z drugiej strony cieszę się, bo urozmaicam swoją starość (śmiech).

JELEĂ?: Ja zahaczyłem o szkołę muzyczną jak miałem sześć lat. Na początku to był przymus, a dopiero po paru latach powstał pierwszy zespół. Ja najpierw poznałem całą masę klasycznych dźwięków, a dopiero potem zacząłem szukać tych rockowych.

Jedną z osób, która pomogła zespołowi HER, jest Piotr Kaczkowski. Wasz utwór znalazł się na składance firmowanej jego nazwiskiem, wasza muzyka jest promowana w jego audycjach. To chyba spora nobilitacja…

ZIUTA: To jest spora nobilitacja. Tak chyba czują wszyscy, którzy kojarzą Piotra Kaczkowskiego, jego wkład w muzykę i edukację, bo z jego audycji wiele się można nauczyć. To chyba wyróżnienie dla każdego muzyka, który ceni sobie tę postać, bo Piotr to kultowy człowiek.

Pozwólcie, że zapytam dosyć przewrotnie: czy w Polsce jest miejsce na HER?

BACTERIA: Powiem inaczej: my już mamy swoje miejsce. Jest grupa ludzi, dla której gramy i którzy zawsze przyjdą na nasze koncerty.

ZIUTA: Granie muzyki umożliwia poznawanie ciekawych ludzi i miejsc. Natomiast ludzie, dla których gramy, dostają naszą siłę i energię. Czasami to im dużo daje. Pomaga im nasza muzyka i teksty.

BACTERIA: Jeden chłopak był przed próbą samobójczą, a druga osoba wyciągnęła go na nasz koncert. No i uwierzył w nas, uwierzył w polską muzykę. Przychodzi na koncerty, działa na forum. Ma naszą siłę. Dlatego warto grać koncerty, chociażby dla tej jednej osoby.

ZIUTA: Kiedyś świadomie graliśmy koncert dla jednej osoby i on też był pełny od początku do końca. To był koncert zorganizowany na potrzeby branżowe – ktoś chciał zobaczyć zespół na scenie. Zagraliśmy normalny, uczciwy koncert. A facet, który szalał pod sceną, robił młyn całkiem sam. Po koncercie podchodzę do niego i pytam: „stary, o co w tym chodzi?”. A on na to: „jak to, o co? Kupiłem bilet, przyszedłem na koncert i się bawię”.